KWIAT PAPROCI 17
KWIAT PAPROCI 17
Pustólecka zepchnela z siebie Pokrzywe i przeciagnela sie. Takiego obrotu sprawy absolutnie sie nie spodziewala. W zyciu by nie pomyslala, ze kobieta, której tak nienawidzila, da jej tyle przyjemnosci. No i odwrotnie. Kiedy inni skonczyli, one dalej sie bawily. Pozostale kobiety wrócily do swoich zajec, Druzgot gdzies wyszedl, a one wciaz nie mogly sie soba nasycic.
Powstala i leniwie zaczela sie ubierac. Gdy skonczyla, do chaty wszedl Druzgot. Obrzucil spojrzeniem Pustólecka, potem wciaz lezaca bezwladnie Pokrzywe i usmiechnal sie pod nosem.
– Jemiola! Chodz no tu!
Podeszla ostroznie. Usmiech wodza byl bardzo podejrzany. Z napieciem czekala, co powie.
– Mam zajecie, w sam raz dla ciebie – oznajmil, usmiechajac sie szeroko. – Spodoba ci sie.
Otworzyla szeroko oczy. Wódz usmiechnal sie jeszcze szerzej.
– Pójdz ze mna.
Wyszli oboje z chaty. Na zewnatrz czekal wysoki starzec w bialej szacie, z kosturem w rece. Szata, choc dluga, nie zakrywala w pelni jego nóg, chudych i palakowatych. Pustólecka rozpoznala go. To byl ten sam starzec, który nadzorowal ceremonial zapiekania jenców w glinie. Pobladla i odskoczyla natychmiast w tyl.
– Co to?! – wyjakala. – Chcecie mnie upiec, jak tamtych?
– Nic takiego, nie lekaj sie. – uspokoil ja Druzgot – Tu o co inszego chodzi.
Stary pokazal w usmiechu nieliczne zeby i stuknal kosturem.
– Chodz za mna, dziewko! – nakazal.
Miala wielka ochote sie zbuntowac. Jakim prawem ten staruch wydawal jej rozkazy?! Przeciez nalezala do Druzgota i tylko on mógl… Wróc! Nie nalezala do nikogo! Byla wolna kobieta i wydostanie sie stad, bylo tylko kwestia czasu. Na razie tylko musiala zacisnac zeby i sie dostosowac.
Spojrzala na starego nieufnie, po czym zerknela pytajaco na wodza. Ten caly czas sie usmiechal. Jego usmiech draznil ja niesamowicie, ale i uspokajal. Cokolwiek ja czekalo, nie moglo to byc nic zagrazajacego jej zyciu.
– Idz, idz – ponaglil ja Druzgot. – Nie musisz sie niczego obawiac.
– Tak, tak – mruknal starzec. – Stary Sporysz krzywdy ci nie zrobi. Pomozesz mu tylko w jednej rzeczy.
Uspokojona, ale i zaintrygowana, ruszyla za starcem.
– I pamietaj, sluchaj Sporysza we wszystkim, co ci kaze! Tak jak mnie! – zawolal za nimi Druzgot, a tym zawolaniem obudzil na nowo niepokój Pustóleckiej.
Poszli miedzy domami, potem wzdluz placu i dalej miedzy domy, az pod sam wal. Tam stalo cos w rodzaju ni to szopy, ni to stodoly. Rozlegly dach lezal na kilku mocnych slupach, jednak sciany wznosily sie tylko do polowy wysokosci i tylko z trzech stron. Przed szopa stalo pare cwiczebnych manekinów, a pod samym walem tarcze strzeleckie. Wewnatrz, na samym srodku glinianego klepiska, stal duzy stól. Z boku, pod sciana, stalo z kolei cos w rodzaju kozla, z kilkoma uchwytami. d**gi taki sam koziol, tyle ze mniejszy, stal pod przeciwlegla sciana. Wzdluz sciany ciagnely sie takze stojaki z bronia i zbrojami. W samym rogu stalo lózko, zarzucone niedbale kilkoma futrami. Przy samym wejsciu tkwil kolejny stól, zawalony licznymi, drewnianymi kolkami róznej wielkosci, o dziwnym, fallicznym ksztalcie. Jeden z nich byl takich rozmiarów, ze na sam jego widok Pustólecka odruchowo przelknela sline.
Szopa nie byla pusta. Czekala tu na nich grupka kilkunastu mlodych chlopców. Wszyscy mieli na oko, od dwunastu do pietnastu lat, choc trudno to bylo stwierdzic z cala pewnoscia. Wielu z nich bowiem, bylo mocno wyrosnietych, jak na swój wiek. Wsród chlopców Pustólecka zauwazyla tez syna wodza. Pamietala tylko tyle, ze zwali go Kakol. Nie miala pojecia, czemu ma sluzyc to zgromadzenie. Wkrótce jednak sie dowiedziala i poczatkowo nie byla zachwycona.
Stary Sporysz zwracal sie do chlopców w miejscowym jezyku i Pustólecka nie rozumiala z tego absolutnie nic. Jednak z uplywem czasu czyny, zarówno starego, jak i chlopców staly sie coraz bardziej jasne i przejrzyste.
– Rozdziej sie! – zwrócil sie stary do Pustóleckiej.
Przez chwile wydawalo sie jej, ze sie przeslyszala. Wytrzeszczyla oczy na starca, nic nie rozumiejac.
– No dalej! – szturchnal ja kosturem. – Zdziewaj szaty!
Lypnela na niego zlowrogo i pomalu sciagnela z siebie odzienie. Chlopcy ozywili sie i z zaciekawieniem zaczeli przygladac sie Pustóleckiej. A stary Sporysz, jak sie zaraz pokazalo, zaczal wykladac im lekcje, na temat kobiecej anatomii.
– Patrzajta, mlodziki! – stary szturchnal kosturem piers Pustóleckiej. – To jest babski cyc! Niejeden juz na pewno taki widzial, boc dobrze to wiem, ze dziewki przy kapieli podgladacie, kuski przy tym szarpiac. Kazden z was, byl na takim cycu wykarmiony, i przez to teraz kazdego chlopa do cyca babskiego ciagnie.
Stary przerwal i rozejrzal sie po swoich studentach. Chlopcy sluchali z wypiekami na twarzy. Niektórzy wgapiali sie w Pustólecka, glusi na wszystko. Paru sie zaslinilo, a jeden z nich, mocno piegowaty blondynek, otwarcie sie onanizowal.
– Piskorz! – huknal Sporysz na chlopaka. – Powiadalem ci tela razy, ze nie przystoi samemu kuske szarpac! Jeslic przypililo i potrzebe takowa czujesz, dziewke popros jaka, alibo którego z druhów swoich! Samemu sie chedozyc wbrew naturze jest i prawom boskim. Jeslic jeszcze raz ujrze, na koziol pójdziesz i rzyc twoja bedzie w robocie!
– A bo on chce wlasnie na koziol isc, ojcze Sporyszu – zasmial sie najwiekszy z chlopaków. – Po ostatnim razie tak mu sie to upodobalo, ze ciegiem na kozle by lezal i dupe cwiczyl.
– Chedoz sie, Zdeb! – wrzasnal Piskorz, chowajac w portki sterczacego czlonka. – Alibo psa swojego wychedoz!
Zdeb, rosle i barczyste chlopaczysko, mocno zarosniete, o twarzy iscie malpiej, z cofnietym czolem i wysunieta szczeka, o malutkich, pozornie bezmyslnych oczkach i malpio dlugich ramionach, podsunal sie do Piskorza.
– Od mojego psa to ty sie odchedoz! – warknal. – Bo jak nastepna raza na kozle lezec bedziesz, to i jego przyprowadze, coby ci rzyc przecwiczyl!
Piskorz skulil sie i schowal miedzy chlopaków.
– Spokój! – wrzasnal stary. – Bo wszyscy po kolei na koziol pójdziecie!
Potoczyl groznym wzrokiem dookola. Chlopcy w mig sie uspokoili i tylko Piskorz, stojacy teraz z tylu i zasloniety przez kolegów przed okiem starca, nadal gmeral zawziecie reka w portkach. Sporysz kontynuowal.
– Cyc babski róznej wielkosci i ksztaltu bywa, ale zawzdy na sama mysl o nim, kutas chlopom sztywnieje. A u mlodych niewiast, jak ta tutaj, zawzdy jedrny jest i wziac takiego w dlonie, czysta rozkosz to dla mezczyzny.
Spojrzal na chlopaków i dodal:
– Nuze! Sami sie przekonajcie!
Chlopcy na wyscigi rzucili sie do Pustóleckiej. Otoczyli ja w jednej chwili, a ich rece, jak macki, oblepily jej piersi ze wszystkich stron. Zaczeli chciwie dotykac, mietosic i gniesc. Przymknela oczy. Uwielbiala pieszczoty piersi, a taka ilosc obmacujacych ja dloni, dodatkowo ja podniecala. Sutki sterczaly do granic mozliwosci, a ona sama zaczela oddychac coraz szybciej. Widzac to, Sporysz odgonil od niej chlopaków. Najwidoczniej mial co do niej jeszcze inne plany.
Odstepowali niechetnie. Niektórych musial odpedzac kilka razy, a Piskorza trzepnal kosturem przez leb. Wtedy dopiero sie opamietali. Staneli wyczekujaco i czekali, co bedzie dalej.
Sporysz chrzaknal zadowolony i zwrócil sie do Pustóleckiej:
– Teraz kladz sie na stól i nogi rozlóz! – nakazal.
Zerknela na niego krzywo i poslusznie wykonala polecenie, a chlopcy ponownie ruszyli tlumnie do przodu, przepychajac sie zawziecie, aby nie stracic nic, z tak bardzo interesujacego widoku. Nie zrozumiala z rozmowy ani slowa, ale wygladalo na to, ze miala tu robic za jakis eksponat. Albo moze raczej za manekin cwiczebny. Byla wsciekla, oczywiscie, na takie przedmiotowe traktowanie. Wszystko sie w niej gotowalo. Ale jednoczesnie, gdzies w dole, czula znajoma, palaca iskierke zadzy. A ta zadza nasilala sie teraz jeszcze bardziej, na widok chlopaków tloczacych sie miedzy jej nogami.
Stary Sporysz chrzaknal, wsunal swój kostur miedzy jej nogi i trzepnal nim po kolanach Pustóleckiej.
– Szerzej nogi, szerzej!
Omal nie zgrzytnela zebami. Gdy wykonala rozkaz, stary zaczal kontynuowac swój wyklad.
– Patrzta, mlekosysy! – zachrypial – To jest picz niewiescia! Z takiej to piczy kazden z was na swiat wyszedl. I w takie to piczki kazden z was bedzie kiedys kutasa swego sadzil, aby potomstwo uzyskac. A w odróznieniu od was, kutasem szczacych, niewiasty picza wlasnie szcza i bez to wlasnie, jako istoty gorszego rodzaju, do sikania kucac musza!
– A co ona taka mokra, ojcze Sporyszu? – spytal podejrzliwie najmniejszy z chlopców. – Poszczala sie pewnie ze strachu?
– Nieee… – zaprotestowal inny. – Toc to jad smoczy! Kazda Galindka przecie jadem smoczym z piczy strzyka!
– Nieee… – mruknal Zdeb. – Galindki po dwie picze maja. Wszyscy to wiedza.
– No to czemu ta dwóch piczy nie ma? – sapnal Piskorz, wciaz miedlacy reka w portkach.
– Zadna Galindka to nie jest! – pogodzil wszystkich Sporysz. – Jeno patrzy na taka.
Siegnal reka miedzy nogi Pustóleckiej, a chlopcy az westchneli z przejecia. Sporysz pogmeral tymczasem w gniazdku Pustóleckiej i odwrócil sie do chlopców, rozcierajac w palcach jej soki.
– No, a teraz który mi powie, czemu jej picza mokra jest taka, a sliska?
Wszyscy milczeli. Jeden tylko chlopak, chudy jak tyka, o lekkim zezie i wystajacych zebach wyrwal sie do przodu, wymachujac reka. Sporysz westchnal.
– Nikt inny nie wie? No dobra, mów, Oklej.
– Ma picze mokra, bo chedozyc jej sie chce! – wyrecytowal chudzielec. – Kiedy babie chlopa sie zechce, wtedy jej picza mokra i sliska sie robi, jakby ja kto szmalcem giesim w srodku wysmarowal!
– Dobrze – mruknal stary. – A po cóz robi sie taka mokra?
– Bo w suchej piczy kutas by sie do krwi poobcieral przy chedozeniu! – oznajmil Oklej, zezujac dumnie na kolegów.
– Bardzo dobrze! – pochwalil chlopaka Sporysz. – Widzicie, trutnie? On zawzdy ma cos madrego do powiedzenia, nie to, co wy!
Popatrzyl srogo na swoja trzódke, a Oklej niemal spuchl w oczach z dumy.
– Zasrany dupoliz! – syknal z tylu Piskorz.
– Parszywy gównojad! – podsumowal Zdeb.
– Cisza! – huknal Sporysz.
Spojrzal na Pustólecka, która caly ten czas lezala oparta na lokciach, prezentujac swoja kobiecosc.
– Zlaz! – rozkazal. – Odwróc sie, polóz na stól i wypnij!
Posluchala niezwlocznie. Nie protestowala juz wiecej, tylko czekala. Sporysz stanal przy niej i klepnal swoim kosturem w jej wypiete po